Malowane blizny - Okładka książki

Malowane blizny

Sapir Englard

Rozdział pierwszy

DAISY

Moje oczy niespokojnie błądziły po sklepie, a ręka spoczywała na pistolecie, który miałam schowany za paskiem dżinsów.

Nie mogłam się doczekać, żeby go wyciągnąć – dla czystej samoobrony.

Może i jestem uzdrowicielką, a krzywdzenie ludzi jest wbrew mojej naturze, ale nawet ja nie miałabym problemów z wpakowaniem kulki w głowę komuś, kto by mi zagrażał.

Oddychając ciężko, miałam nadzieję, że nie śmierdzę strachem. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, była grupa wściekłych samców, która by mnie wywęszyła i narobiła kłopotów.

Nikt nie wiedział ani o tym, że jestem tu dzisiaj, ani o tym, że od ostatnich kilku miesięcy przychodzę tu raz w tygodniu.

Gdyby ktokolwiek miał choćby cień podejrzenia, byłabym w głębokim gównie.

Główna uzdrowicielka stada West Coast nie powinna chodzić na podziemny targ informacyjny.

Targ ten nazywał się Czerwonym Rynkiem i był przeznaczony przede wszystkim dla wampirów, zarówno urodzonych, jak i stworzonych, które chciały kupić pigułki zastępujące krew, zwane R21.

Wiedziałam o tym rynku jeszcze zanim Eve, towarzyszka Alfy Millenium, sama będąca wampirzycą, powiedziała o nim wewnętrznemu kręgowi.

A przez wewnętrzny krąg rozumiałam Wilki Millenium.

Na szczęście Daphne, moja młodsza siostra, potajemnie podzieliła się ze mną tą informacją. Ale Daphne nie wiedziała, jak wykorzystałam tę wiadomość.

Krwiopijcy wierzyli, że na Czerwonym Targu można kupić tylko pigułki i wiele rodzajów nielegalnej krwi, od wilkołaczej po krew superbohatera-człowieka.

Wyglądało na to, że każdy miał swój własny gust.

Na rynku sprzedawano też jednak za wysoką cenę informacje, a pośrednicy nie zwracali uwagi na to, kto i co po nie do nich przychodzi, o ile przynosił ze sobą coś wartościowego.

Albo pieniądze, albo jakąś starożytność wartą miliony.

Czasami wybierałam pieniądze, ponieważ jako główna uzdrowicielka otrzymywałam spore wynagrodzenie. Odpowiadałam za wszystkich uzdrowicieli na terytorium watahy West Coast.

Ale najczęściej miałam do czynienia z czymś zupełnie innym, o wiele cenniejszym niż zwykłe dolary.

Daphne powiedziała Eve, że według niej Czerwony Rynek przenosi się z miejsca na miejsce, bez żadnej reguły, ale ja wiedziałam, że tak nie jest.

Po tym, jak Daphne wyjawiła mi tę informację, poszperałam trochę – Eve prawdopodobnie nie zawracała sobie tym głowy.

Wykorzystałam swoje ograniczone zdolności hakerskie, aby znaleźć w sieci forum pirackie, na którym znalazłam wpis o tym, gdzie odbędzie się następny targ.

Ponieważ nie mogłam się ruszyć z mojego posterunku w Lumen w Oregonie, miałam nadzieję, że będzie gdzieś blisko.

Po dwóch tygodniach śledzenia wiadomości udało mi się to rozgryźć.

Nie było to trudne, naprawdę – Rynek rozpoczął swoją trasę w Europie, przemieszczając się od Paryża po Amsterdam, Londyn, Rzym i Stambuł.

Potem znalazł się w Azji, następnie w Ameryce Południowej, a dalej w Ameryce Północnej.

Na tym ostatnim kontynencie targ zwykle organizowano w niezbyt mocno zaludnionych miejscach takich jak Wyoming czy Montana.

Jednak od kilku miesięcy zaczęto go urządzać w Eugene w stanie Oregon.

Eugene było oddalone od Lumen o zaledwie kilka godzin jazdy samochodem.

Od listopada targ odbywał się tam raz w tygodniu, a ja za każdym razem, kiedy był w mieście, jeździłam na Rynek motorem, który kupiłam specjalnie na tę moją małą misję.

Dziś wieczorem zorganizowano go na opuszczonym parkingu podziemnym.

Nie wiedziałam nawet, że istnieje coś takiego jak opuszczony parking, ale najwyraźniej każdego dnia człowiek uczy się nowych rzeczy.

A teraz byłam tutaj i chodziłam między stoiskami oraz straganami, starając się unikać kontaktu wzrokowego z jakimikolwiek krwiopijcami, szukając Freda, informatora, z którym zwykle pracowałam.

Kiedy po raz pierwszy tu przyszłam, znałam jego nazwisko jako jednego z najlepszych i najuczciwszych brokerów.

Newsfeed nie kłamał.

Fred siedział na krześle na swoim stałym miejscu, popijając krew z kieliszka.

Był wampirem, jednym ze stworzonych, i w przeciwieństwie do większości z nich, nie należał do żadnego domu – swego rodzaju społeczności wampirów, kierowanej przez tego, kto im nadał imiona.

Przez nadawanie wampirom imion rozumiem oczywiście zamianę ich w nieśmiertelne pijawki.

Fred był łotrzykiem pozostawionym samemu sobie. Dawano mu spokój, o ile nie łamał ogólnych zasad wampiryzmu.

Popatrzył na mnie neonowoniebieskimi oczami, bo był na haju po wypiciu krwi. Przełknęłam ślinę i ruszyłam przed siebie, rozglądając się, czy nikt nie zwraca na mnie uwagi.

Choć zmysły wampirów były tak wyostrzone jak u wilka, większość nie potrafiła odróżnić zapachu wilkołaka od innych wampirycznych aromatów, zwłaszcza w zatłoczonym miejscu.

Mimo wszystko wolę być paranoiczką niż dać się zaskoczyć.

— Daisy Luxford — mruknął Fred, bezczelnie mnie mierząc, gdy zajęłam niechętnie miejsce naprzeciwko niego. — Jesteś jak zawsze cudowna, ślicznotko.

Starałam się nie wykrzywić twarzy w obrzydzeniu i nie udało mi się. — Przestań gapić się na moje nogi, Fred — powiedziałam, przesuwając się gwałtownie.

— To całkiem niezłe nogi — mruknął, pozwalając spojrzeniu powędrować na północ, aż wylądowało na moich źrenicach.

Zawstydziłam się, patrząc w jego neonowe, niebieskie oczy.

— Moja oferta jest aktualna, piękna — uśmiechnął się.

Jego “oferta” polegała na tym, że miał zostać moim kochankiem podczas nadchodzącego za około miesiąc sezonu godowego.

Określenie pory roku nie było dokładne, ale zarówno Eve, jak i Raphael czuli, że pora jest bliska, a ja starałam się im wierzyć.

Nieśmiertelni rzadko się mylili w takich sprawach.

— Moja odpowiedź nadal brzmi: nie i jeszcze raz nie — odparłam, po czym postanowiłam przejść do rzeczy.

Fred mógł się długo rozwodzić na temat seksu ze mną, a ja spotykałam się z tego typu propozycjami odkąd skończyłam szesnaście lat i miałam już dość.

Skończyłam już dwadzieścia trzy, na litość boską.

— Fred — powiedziałam, patrząc na niego zdecydowanie. — Czy znalazłeś to, o co cię prosiłam?

Fred westchnął i odchylił się w swoim fotelu. — Co do tego Webba Montgomery'ego? Niezbyt dużo.

Przechylił głowę, rzucając mi inne spojrzenie, które uznałam za jego “spojrzenie maklera”.

— Sprawdziłem możliwe kontakty, ale choć wszyscy powiedzieli mi, że on nie żyje, niewiele można było się o nim dowiedzieć.

— Muszę tylko wiedzieć, czy był wilkołakiem, czy nie. To nie jest takie trudne — mruknęłam.

— Niestety, z tym Webbem dzieje się coś bardzo dziwnego — stwierdził Fred, wzruszając ramionami. — Ktoś zadbał o to, by nikt nie mógł dotrzeć do naprawdę soczystych informacji o tym człowieku. Mam pewne podejrzenia, ale to raczej intuicja.

Próbowałam dowiedzieć się jak najwięcej o Webbie Montgomerym.

Jeszcze zanim znalazłam to nazwisko, poprosiłam Freda, by poszukał każdej osoby – wilkołaka, człowieka czy kogokolwiek innego – która zapuściła się bez pozwolenia na terytorium stada West Coast.

Trzy miesiące zajęło mu zawężenie listy do dwudziestu mężczyzn, z których wszyscy pasowali do mojego opisu – godziny, daty i tak dalej.

Następnie poprosiłam Freda, aby znalazł, co tylko może, na temat tych dwudziestu osób.

Po kolejnych trzech miesiącach dowiedział się wszystkiego, ale tylko o dziewiętnastu z nich.

Pozostał jedynie Webb, o którym wiadomo było jedynie, że nie żyje i został pochowany gdzieś na terytorium watahy Mexico.

Minęło już sześć, a właściwie prawie siedem miesięcy, odkąd zaczęłam szukać informacji o człowieku, który dwadzieścia trzy lata temu pojawił się na terytorium stada West Coast.

Byłam coraz bardziej zdesperowana. Odrzekłam więc Fredowi: — Twoja intuicja jest lepsza niż ten głupi ślepy zaułek. Powiedz mi.

Fred przyglądał mi się przez kilka chwil, potem zaś skinął głową. — Mam przeczucie, że nasz mały martwy przyjaciel nie jest wilkołakiem — odparł, przerywając, aby napić się krwi, zanim zaczął kontynuować.

— Wierzę też, że nie był człowiekiem. A jeśli naprawdę chcesz poznać moją szczerą, skromną opinię...

Jego oczy rozbłysły: — Myślę, że mógł należeć do tej tajnej grupy, o której my, wampiry, nie powinnyśmy wiedzieć.

Zacisnęłam wargi. — Mówisz o Łowcach?

Uśmiechnął się. — Bingo.

Byłam oszołomiona. Nie brałam pod uwagę Boskich Łowców.

Ta tajemnicza grupa uważała wilkołaki za coś nienaturalnego i walczyła z nimi po partyzancku, chcąc zabić jak najwięcej z nich.

Czy mogli mieć z tym związek? Mój instynkt podpowiadał mi, że nie.

Łowcy nie byli zamieszani w to, co wydarzyło się dwadzieścia trzy lata temu. Przynajmniej nie jako grupa.

Ale jeden z nich być może...

— Możesz to sprawdzić? — zapytałam go niemal błagalnie. — Wiem, że Łowcy trzymają się na uboczu, ale jeśli Webb należał do nich, a oni go pochowali, to coś tam musi być.

Przygryzłam wargę, zastanawiając się. — Spróbuj dowiedzieć się, czy był religijny, może nawet wyznawał judaizm. Żydzi są znani z tego, że mają swoje własne zasady dotyczące pochówku i upamiętniania. Podobnie z innymi religiami.

Fred zmarszczył brwi. — Postaram się, ale jak już mówiłem, nie mogę niczego obiecać. To wszystko, czego się dowiedziałem.

Uśmiechnął się. — Proszę o zapłatę.

Ponownie skrzywiłam się z niesmakiem. To była ta część zdobywania informacji na Czerwonym Rynku, której nie rozumiałam i której bardzo nie lubiłam.

Sprzedawcy zazwyczaj nie chcieli zwykłych pieniędzy. Dla Freda były one tylko papierem, którego nie potrzebował.

Zamiast tego pragnął krwi. Krwi pełnej mocy. A szczególnie krwi magicznej.

A ja mieszkałam w Pack House, z tak osobliwymi postaciami jak Eve, Raphael i ich córka Snow.

A nawet jak Reyna Morgan, niedoszła królowa z wampirycznej linii krwi Born, która zaczęła emanować niezwykłą mocą.

Magiczną krew było łatwo zdobyć.

Oczywiście gdyby Eve lub Raphael zorientowali się, co robię, zabiliby mnie.

Ale byłam coraz bardziej zdesperowana, na tyle, że gniew dwóch nieśmiertelnych, potężnych istot nie był już dla mnie największym problemem.

Zsunęłam plecak i rozpakowałam go. Ze środka wyciągnęłam nylonową torbę z karmazynową krwią w środku.

— Z tego samego źródła — powiedziałam obojętnie. Wziął ode mnie torbę i otworzył ją, wąchając krew.

Zadrżał z tępej ekstazy. — Mana — mruknął, brzmiąc jak pijany. — Przez cały tydzień czekałem, aż przyjdziesz i mi to przyniesiesz.

Krew należała do Snow Knox, nieśmiertelnej szesnastolatki, która jako jedyna żywa istota na świecie była zasilana maną.

Mana, według Claire – jedynej na świecie wilkołaczycy nekromantki i towarzyszki Zacharego Greysona, Bety Millenium – to forma magii, zazwyczaj związana tylko z magicznymi przedmiotami.

Nie był to dobry rodzaj magii i za każdym razem, gdy Claire o niej mówiła, zdawała się wzdrygać.

Mana źle wpływała na jej futro. Ale dla wampirów krew nasączona maną była jak nektar.

Snow nie wiedziała, kiedy co tydzień przychodziła do uzdrowicieli na badania kontrolne, że potrzebowałam tylko pół litra jej krwi, a nie całego worka, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.

Resztę zachowywałam dla Freda, który zawsze opróżniał torbę, gdy mu ją dawałam, tak że nie zostawała w niej ani kropla.

Taki postawiłam warunek; nie chciałam, aby sekret związany ze Snow wyszedł na jaw tylko dlatego, że Fred był na tyle głupi, by zostawić choć odrobinę jej krwi.

Wampir wychylił krew, aż w torbie nic nie zostało, po czym wyrzucił worek.

— Dzięki za posiłek — powiedział, mrugając do mnie.

Przełknęłam ciężko, starając się nie myśleć o tym, co Eve mogłaby mi zrobić, gdyby odkryła, co wyprawiałam przez ostatnie kilka miesięcy, i podniosłam się na nogi.

— Sprawdzaj dalej, o co cię prosiłam — poprosiłam, starając się brzmieć stanowczo.

Ale moje zdenerwowanie powróciło i zaczęłam się rozglądać, by się upewnić, że nikt nas nie szpieguje.

— Hej, Luxford? — Fred nagle wstał i podszedł do przodu tak, że znalazł się blisko mnie. — Dlaczego tak bardzo starasz się poznać przeszłość zmarłego człowieka?

To był pierwszy raz. Fred nigdy wcześniej nie dopytywał, czemu chcę dowiedzieć się, kim naprawdę był Webb Montgomery.

Spojrzałam w jego świetliste oczy i powiedziałam: — Podejrzewam, że zrobił coś nieodwracalnego, coś, za co nawet śmiercią nie byłby w stanie zapłacić.

Fred nie spodziewał się mojej oschłości i skinął głową, po czym odsunął się i zostawił mnie w spokoju.

Zebrałam plecak, założyłam go i uciekłam z Czerwonego Rynku.

Kiedy jechałam motorem z Eugene do Lumen przez Deschutes National Forest, myślami wracałam do Webba.

Moja obsesja dowiedzenia się czegoś o nim – nie o Webbie w ogóle, ale o człowieku, którym miał być – zaczęła się kilka lat temu, kiedy miałam szesnaście lat.

Gabriel Fernandez rzucił wyzwanie poprzedniemu alfie, który był okrutnym sukinsynem, i wygrał, zostając alfą stada West Coast.

Gdy Gabe stał się alfą, wziął Zaviera Greysona na swojego betę.

A ponieważ zarówno Daphne, jak i ja posiadałyśmy silne zdolności uzdrawiania, postanowił, że jedna z nas zostanie jego główną uzdrowicielką.

Wtedy pojawił się Alfa Millenium. Gabe twierdził, że są braćmi, ale mimo pewnych podobieństw, nie było to prawdą.

Gabe był jednak potomkiem jednego z braci Raphaela, więc mieli w pewnym sensie wspólne korzenie.

W każdym razie Rafe miał już młodszego i silniejszego brata Zacharego, Zaviera, jako betę, a Shade’a jako gammę.

Szukał uzdrowiciela dla swojej załogi.

Gabe opowiedział mu o Daphne i o mnie. Obie musiałyśmy przejść test uzdrawiania, aby ustalić, która z nas jest silniejsza.

Daphne miała wtedy zaledwie czternaście lat i chociaż mówiła, że nie obchodzi jej to i chce towarzyszyć Jedynemu Prawdziwemu Alfie w jego przygodach, widziałam, że naprawdę tego pragnęła.

Ja byłam starsza, odpowiedzialna i wiedziałam, co trzeba zrobić.

Zdolności uzdrawiania zwykle osiągają swój pełny potencjał, gdy wilkołak kończy dziesięć lat, ale moje były już w pełni rozwinięte, gdy miałam zaledwie pięć.

Wiedziałam, że jestem silniejsza od Daphne, że jestem jednym z najpotężniejszych wilkołaków uzdrowicieli, jacy kiedykolwiek istnieli, ale nie chciałam być częścią Wilków Millenium, jeśli miałoby to wywołać jej zazdrość.

Daphne była dla mnie ważna, a utrata jej przez coś takiego nie wchodziła w grę.

A więc zawaliłam test. Daphne zdobyła stanowisko Uzdrowicielki Millenium, a ja zostałam głównym uzdrowicielem stada West Coast. To mi wystarczało.

Po tym, jak Daphne została przyjęta do Wilków Millenium i zaczęła z nimi podróżować, wróciłam do domu naszych rodziców, by ich odwiedzić.

Kiedy przyjechałam, moja matka zalewała się łzami, a ojciec kopał wszystko, co stanęło mu na drodze.

Byłam oszołomiona, że zastałam ich w takim stanie; to zupełnie nie w ich stylu. Lyra i Cyrus Luxfordowie byli spokojną, zrelaksowaną, dobraną parą.

Moja matka, pochodząca z rodziny uzdrowicieli, była wyjątkowo wyluzowana.

Ale tego dnia byli w rozsypce. Pili i załamali się.

Kiedy mnie zobaczyli, wyładowali na mnie swój gniew.

Obwinili mnie za to, że Daphne opuściła dom, gdy miała zaledwie czternaście lat i za to, że jej nie ochroniłam.

Starałam się ich przekonać, że z Raphaelem Fernandezem jest najbezpieczniejsza i że sama tego chciała, ale oni nie słuchali.

Moja matka dała mi do zrozumienia, że nie jestem tym, za kogo się uważam. Wtedy już płakałam i jej słowa były ledwo słyszalne, ale i tak dzwoniły mi w uszach.

I nadal dzwonią.

— Powinnaś być wdzięczna, że w ogóle zgodziłam się ciebie urodzić, Daisy. Nie jesteś tym, kim myślisz. Jesteś nieludzka, jesteś ucieleśnieniem potwora, który cię nam dał — krzyczała.

— Myśleliśmy, że będziesz lepsza, ale się myliliśmy. Zobacz, co zrobiłaś – wysłałaś swoją młodszą siostrę z grupą śmiertelnych zabójców!

Wycelowała we mnie palec. — Jesteś zagrożeniem! Wynoś się z tego domu i z naszego życia!

Następnego dnia rano, kiedy wytrzeźwieli, zadzwonili, żebym im wybaczyła.

Choć w milczeniu przyjęłam ich przeprosiny, słowa matki nie przestawały odbijać się echem w mojej głowie.

Nigdy nie traktowali mnie inaczej niż Daphne. Wychowywano nas tak samo. Kochano nas tak samo.

Ale w dniu, w którym pozwoliłam Daphne wygrać, coś się stało. Zaczęłam więc odkopywać ten brud.

Później, kiedy Daphne przyjechała z wizytą do domu i wszyscy zjedliśmy obiad, skłamałam i powiedziałam, że idę do toalety. Zamiast tego poszłam do biblioteki rodziców.

Ponieważ oboje byli uczonymi, profesorami w Kolegium Lumen, mieli własną bibliotekę.

Trzymali tam wszystkie ważne dokumenty, a ja szukałam swojego aktu urodzenia. Chciałam się upewnić, zanim wyciągnę wnioski lub znajdę coś więcej.

Tamtej nocy dowiedziałam się, że matka rzeczywiście jest moją matką, ale nazwisko ojca było nieznane.

Przez kilka następnych lat próbowałam dowiedzieć się, kto nim jest.

Próbowałam zrozumieć, jak to się stało, że matka zaszła w ciążę z innym mężczyzną, skoro miała partnera.

Zajęło mi trochę czasu, zanim doszłam do oczywistego wniosku.

Została zgwałcona.

I pomimo tego, co jej zrobiono, ocaliła dziecko. Uratowała mnie.

A jej towarzysz ją wspierał, mimo że musiał być w furii, gdy dowiedział się, że jego towarzyszka została wykorzystana w tak brutalny sposób.

Kolejną rzeczą, którą zrozumiałam na temat gwałciciela, będącego także moim ojcem, było to, że nie mógł być wilkołakiem.

Wilkołaki z odległości wielu kilometrów potrafiły wyczuć, czy inny wilk ma partnera.

I nawet jeśli ta druga osoba była atrakcyjna, nigdy więcej na nią nie spojrzały. Szanowały swoich towarzyszy, nawet tych najgorszych.

Prawdopodobieństwo, że gwałciciel należał do wilkołaków, było niewielkie, i tak też podpowiadało mi przeczucie.

Człowiek był kolejnym oczywistym tropem.

Ale ludzie żyli wśród wilkołaków i wiedzieli, jak rozpoznać, czy ktoś jest w związku.

Nie miałam więc przekonania, że gwałciciel to człowiek.

Webb Montgomery, jak sądziłam, był kimś innym.

Co również mnie czyniło kimś innym.

Chciałam tylko wiedzieć, kim.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea